Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
Mateusz Gruźla Mateusz Gruźla
1266
BLOG

Jarosław Kaczyński pyta Seremeta o tajemniczą śmierć noworodka

Mateusz Gruźla Mateusz Gruźla Polityka Obserwuj notkę 4

 

Prezes Jarosław Kaczyński interweniuje w kwestii umorzonego postępowania karnego w sprawie tajemniczej śmierci noworodka w Szpitalu Klinicznym w Katowicach, Prezes Jarosław Kaczyński wystąpił w powyższej sprawie do Prokuratora Generalnego RP.

Czy w szpitalu w Katowicach-Ligocie doszło do matactwa? Jeśli tak to ktoś powinien za to odpowiedzieć, bo życia Miłoszkowi już nikt nie przywróci, a to co przeżyła matka i rodzina nie można opisać bez oczu pełnych łez. Skrócony opis sytuacji matki dziecka w związku ze śmiercią jej syna.

 

W dniu 04.12.2009r. udałam się do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach w celu ustalenia daty przeprowadzenia operacji cesarskiego cięcia. Ta operacja była konieczna, ponieważ płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit. Naturalny poród nie wchodził w grę, jeżeli dziecko miało urodzić się żywe. Lekarz wyznaczył termin operacji dopiero na dzień 04.01.2010r., co budziło moje wątpliwości po wcześniejszych konsultacjach z prof. Bohosiewiczem - chirurgiem dziecięcym, który sugerował by operacja cesarskiego cięcia odbyła się w około 36 tygodniu ciąży, ze względu na lepszy stan jelit dziecka. Zapytałam wtedy lekarza ustalającego termin operacji, dlaczego wyznacza tak odległy termin? Ten odparł mi, że to on jest lekarzem, a nie ja! W związku z powyższym udałam się do swojego lekarza prowadzącego, który jest jednocześnie ordynatorem w szpitalu w Mikołowie z zapytaniem czy przeprowadzi operację cesarskiego cięcia wcześniej niż ustalił to lekarz w szpitalu w Katowicach. Niestety lekarza nie zastałam. Po weekendzie zaniepokojenie moje wciąż rosło i ponownie udałam się do szpitala w Mikołowie, gdzie usłyszałam odpowiedź od mojego lekarza prowadzącego, że nie ma potrzeby wykonywania operacji cesarskiego cięcia wcześniej, skoro lekarz ze szpitala w Katowicach wyznaczył termin operacji na dzień 04.01.2010r.


Niestety termin wyznaczony przez lekarza w Katowicach okazał się terminem zbyt odległym, gdyż w dniu 02.01.2010r. o godzinie 2:48 byłam zmuszona wezwać karetkę pogotowia ratunkowego, ponieważ rozpoczęła się akcja porodowa. Ze względu na fakt, iż płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit poinformowaliśmy dyspozytorkę pogotowia, aby karetka przetransportowała mnie bezpośrednio do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, gdzie powinna zostać przeprowadzona operacja cesarskiego cięcia, której szczegóły były omawiane ze mną od wielu tygodni. Niestety dyspozytorka odmówiła transportu bezpośrednio do Katowic tłumacząc się procedurami, które na to nie zezwalają. W związku z powyższym zostałam przetransportowana do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Nr 1 w Tychach na izbę przyjęć. Tam mnie zbadano, skurcze, co 10 min, rozwarcie na 2 cm. Niestety mijały kolejne minuty, a pracownicy szpitala kłócili się między sobą w rozmowach telefonicznych. Odmówiono mi transportu karetką z Tychów do Katowic tłumacząc się tym, że musi zostać wezwana karetka z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Okazało się, że pracownicy szpitala nie dysponują numerem telefonu do tegoż pogotowia. Po upływie kolejnych cennych minut udało się uzyskać potrzebny numer telefonu i wezwać karetkę. Uzgodniono również telefoniczne ze szpitalem w Katowicach, że zostanę do nich przetransportowana karetką. Szpital w Katowicach wyraził zgodę na przyjęcie mnie oraz potwierdził, że oczekuje na moje przybycie.


Niestety to, co pięknie wyglądało w teorii - w praktyce okazało się zupełnie czymś odmiennym. Po przybyciu do szpitala w Katowicach okazało się, że nikt z pracowników szpitala nie oczekiwał naszego przybycia. Wejście do szpitala na Położniczą Izbę Przyjęć było zamknięte, czego skutkiem był brak możliwości dostania się na teren szpitala. Pracownik pogotowia wyraźnie się tą sytuacją zdenerwował. Podjechaliśmy karetką na Ogólną Izbę Przyjęć, udaliśmy się korytarzami w głąb szpitala. Niestety okazało się, że nikt nie czekał specjalnie na nasze przybycie, co poważnie zirytowało pracowników pogotowia. Kolejne cenne minuty mijały, co zmniejszało szanse
na urodzenie żywego dziecka. Ja zaczęłam się przebierać na korytarzu. Wśród naszego rozgoryczenia i irytacji pracowników pogotowia pojawiła się zza drzwi pewna zaspana kobieta, która okazała się pracownikiem szpitala. Wszystko to działo się na izbie położniczej. Pracownik pogotowia postanowił wtedy odszukać drugiego pracownika pogotowia, który również szukał otwartych drzwi szpitalnych w innym skrzydle szpitala. W tym czasie kobieta-położna, w związku z moim przybyciem do szpitala, uruchomiła komputer i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Następnie wezwała telefonicznie lekarza ginekologa. Wezwana pani lekarz ginekolog
po przybyciu na miejsce dokonała badań i stwierdziła rozwarcie na 2 cm, lecz skurcze miałam, co 5-6 minut. Następnie ona również usiadła przy komputerze i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Podsunięto mi w tym czasie szereg dokumentacji do podpisania. Zwymiotowałam, co oznaczało, że zbliżają się bóle parte. Przypomnieć tutaj należy, że aby dziecko urodziło się żywe, nie może dojść do naturalnego porodu, lecz lekarze muszą dokonać operacji cesarskiego cięcia. Pani ginekolog zaprowadziła mnie na trzecie piętro do pracowni USG oddziału ginekologii. Badanie USG wykazało, że jest prawidłowa akcja serca dziecka. Patrząc na monitor USG była wtedy godzina 5:08. Następnie udałyśmy się na porodówkę, gdzie zaskoczyła mnie kolejna biurokracja w postaci podawania przeróżnych danych. W tym czasie zaczęli przybywać na miejsce lekarze specjaliści, którzy będą dokonywać cesarskiego cięcia. Kolejna położna zbadała mnie i powiedziała, że jest rozwarcie na 6 cm, a następnie zgłosiła ten fakt pani ginekolog.


Pani pediatra neonatolog pretensjonalnym tonem zadała mi pytanie czy wiem o tym, że płód posiada wadę wytrzewienia jelit, na co odpowiedziałam twierdząco, gdyż byłam od wielu tygodniu pod okiem specjalistów. Następnie zaatakowano mnie pytaniem, dlaczego tak późno zjawiłam się w szpitalu i pouczono mnie, że dzieci z taką wadą powinny rodzić się wcześniej. Odparłam zarzuty lekarzy, gdyż dnia 04.12.2009r. byłam na tutejszej położniczej izbie przyjęć w celu ustalenia terminu dokonania operacji cesarskiego cięcia. Pani lekarz zapytała mnie
o nazwisko lekarza, który wyznaczył tak późny termin operacji cesarskiego cięcia. Następnie pani ginekolog, po zbadaniu mnie stwierdziła, że rozwarcie ma już 8 cm. W tym samym czasie przeprowadzałam rozmowę z lekarzem anestezjologiem, który będzie mnie znieczulał zewnątrzoponowo. Pojawiły się silne bóle parte i natychmiast przewieziono mnie na wózku na stół operacyjny, gdzie podano znieczulenie zewnątrzoponowe. Podczas znieczulania pojawił się skurcz i lekarz zaprzestał wykonywania czynności.

 Następnie po ustąpieniu skurczu poczułam ostatnie silne ruchy dziecka, a następnie lekarz wkuł się igłą ponownie i znieczulił mnie. W tym momencie przystąpiono do operacji cesarskiego cięcia. Usłyszałam godzinę 6:31. Lekarze ginekolodzy przekazali dziecko innym lekarzom i spoczęli na swojej dalszej pracy. Powiedziano mi, że karetka z Zabrza już czeka, która miała zabrać dziecko na operację. Chciałam zobaczyć syna zanim wyjedzie ze szpitala karetką i poprosiłam kogoś z zespołu lekarzy o pokazanie mi dziecka zanim wyjedzie. Jedna z osób udała się do lekarzy pediatrów, poczym wróciła twierdząc,że dziecko jest myte. Po krótkim czasie ponownie poprosiłam o spełnienie mego życzenia i ta osoba ponownie udała się do pediatrów, a gdy wróciła oświadczyła, że dziecko jest już transportowane do Zabrza. Po dwóch minutach wszedł lekarz, który oznajmił, że dziecko nie żyje. Zaczęłam ciężko płakać, poczym zapodano mi środki, których nazwy nie znam.

Po zakończeniu operacji cesarskiego cięcia przewieziono mnie obok na salę i leżąc samotnie zaczęłam powiadamiać telefonicznie ojca dziecka oraz całą rodzinę. Pani położna zaznaczyła, że jeśli ktoś z bliskich mi osób chce zobaczyć dziecko to do dwóch godzin znajduje się ono na oddziale, a potem zostanie przeniesione do prosektorium. Następnie rodzina zjawiła się i pewna pani położna zaprosiła rodzinę do sali gdzie leżałam, i pokazała martwego noworodka. W tym momencie pojawiły się pytania czy dziecko żyło, dlaczego zmarło,
czy zostało ochrzczone itp. Odparła, że wydobyli je martwe, bez chrztu, ponieważ martwych się nie chrzci. Pozwoliła nam potrzymać dziecko, pocałować, pogłaskać oraz fotografować nagie. Po tych odwiedzinach nikt z pracowników szpitala do nas już nie przyszedł. Żaden lekarz. Przewieziono mnie na oddział ginekologii do specjalnego pokoju i od tamtej pory zastała cisza.


Po południu zaczęli przychodzić do mnie pracownicy szpitala wmawiać mi, że dziecko miało bardzo małe szanse przeżycia. Wręcz zarzucano mi, że robiłam sobie jakiekolwiek nadzieje na to, że ono przeżyje. W głębi serca liczyłam na to, że dziecko po urodzeniu, a następnie po przeprowadzonej operacji będzie zdrowe, ponieważ tak zapewniali mnie lekarze, do których chodziłam na konsultacje w czasie trwania ciąży. Mówili oni, że w dzisiejszych czasach takie operacje przeprowadza się dość często i są one bardzo proste. Kluczowa była tutaj dobrze przeprowadzona operacja cesarskiego cięcia, którą mieli przeprowadzić lekarze ze szpitala w Katowicach. Niestety czas był w tym momencie najważniejszym wyznacznikiem, którego upłynęło zbyt dużo. Licząc od pierwszego mojego wezwania karetki do momentu przeprowadzenia operacji cesarskiego cięcia upłynęło zbyt wiele godzin, które decydowały o życiu dziecka. Można w tym momencie szukać winnych lub całą winą obarczyć zły system opieki zdrowotnej w Polsce, ale dziecku życia nikt i nic już nie przywróci. Niestety, ale na tym etapie mój dramat się jednak nie zakończył…


Szpital wydał mi dwa dokumenty, z którymi musiałam udać się do Urzędu Stanu Cywilnego w Katowicach w celu dokonania zgłoszenia urodzenia dziecka. Pierwszym dokumentem była „Karta statystyczna do karty zgonu”, natomiast drugim dokumentem było „Pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka”. Urzędnik przyjmujący mnie w USC w Katowicach oznajmił, że nie może dokonać wszystkich formalności związanych ze zgłoszeniem urodzenia dziecka na podstawie posiadanej przeze mnie dokumentacji, ze względu na fakt, iż jego zdaniem dokumenty, które otrzymałam ze szpitala są ze sobą w sprzeczności. Z jednego dokumentu wynika, iż dziecko urodziło się martwe, czyli zgodnie z przepisami prawa, nie wykazywało żadnych objaw życia po wydaleniu lub wydobyciu z ustroju matki. Natomiast według drugiego dokumentu, który został wystawiony przez innego lekarza wynika,
że dziecko urodziło się o 6:31, a następnie zmarło o godzinie 6:43. Prawdopodobną przyczyną zgonu, według tego dokumentu, była niewydolność krążeniowo-oddechowa, czego efektem było zatrzymanie akcji serca noworodka. Urzędnik pouczył mnie, abym udała się z powrotem do szpitala w celu wyjaśnienia rozbieżności pomiędzy jednym a drugim dokumentem. Niestety szpital w Katowicach nie przyjął mnie z otwartymi rękoma. Odniosłam wrażenie, że moje pojawienie się w szpitalu zdenerwowało, co niektórych lekarzy. Poczułam się bardzo niemile widziana i traktowana w sposób chamski i niekulturalny. Odniosłam wrażenie, że jestem dla nich jakimś problemem, którego należało się jak najszybciej pozbyć. W zaciszach gabinetów lekarskich składano mi propozycję nie do odrzucenia, która miała polegać na tym, że szpital wystawi nowe dokumenty o treści, z której miało wynikać jednoznacznie, że dziecko urodziło się martwe. Warunkiem wystawienia przez szpital nowych dokumentów było zwrócenie lekarzom poprzednich, sprzecznych ze sobą dokumentów. Oczywiście nie zaakceptowałam takiej propozycji, gdyż było to dla mnie zbyt podejrzane. Uznałam, że istnieje tutaj ryzyko mataczenia w związku ze śmiercią mojego dziecka podczas porodu. Ponadto wcześniej otrzymałam trzeci dokument, z tego samego szpitala – była to karta wypisu mojej osoby ze szpitala. Na tym dokumencie jest wyraźnie napisane, że zostałam przyjęta do szpitala w Katowicach jako pacjentka ciężarna i po dokonaniu cesarskiego cięcia dziecko wykazywało objawy życia, natomiast zmarło dopiero po przeprowadzonej reanimacji. Z przepisów prawa jasno wynika, że jeżeli dziecko wykazuje jakiekolwiek oznaki życia to należy je uznać jako żywo urodzone. Te wszystkie rozbieżności spowodowały, że nie przystałam na propozycję szpitala, co spowodowało agresywną reakcję lekarzy wobec mojej osoby i mojego partnera, który jest ojcem zmarłego dziecka.

Minął kolejny dzień i chcąc osiągnąć porozumienie ze szpitalem skontaktowaliśmy się telefonicznie z Rzecznikiem Praw Pacjenta w Katowicach, aby ten udzielił nam jakiejkolwiek pomocy w tej sprawie. Niestety tutaj również zostaliśmy potraktowani dosyć chłodno. Zirytowani zachowaniem pani Rzecznik poinformowaliśmy ją, że udajemy się osobiście do jej biura w celu odbycia osobistej rozmowy. Przedstawiliśmy pani Rzecznik całą sytuację od początku do końca i poprosiliśmy o natychmiastową interwencję. Niestety ta pani oznajmiła nam, że w zasadzie to ona nie posiada takich kompetencji, gdyż nie jest Rzecznikiem Praw Pacjenta. W tej sytuacji natychmiast zażądaliśmy spotkania z osobą Rzecznika. Pani Rzecznik przyjęła nas w swoim gabinecie, jednakże nie wykazywała żadnej chęci pomocy w naszej sprawie. Powtarzała nam, żebyśmy sami doszli do porozumienia ze szpitalem w sprawie wystawienia sprzecznych ze sobą dokumentów. Odnieśliśmy w tym momencie subiektywne wrażenie, że ta pani nie jest Rzecznikiem Praw Pacjenta, lecz rzecznikiem szpitala, który wystawił wadliwą dokumentację. W związku z powyższym złożyliśmy na ręce pani Rzecznik pismo z prośbą o natychmiastową interwencję w naszej sprawie oraz o pisemne, szczegółowe wyjaśnienia dotyczące czynności podjętych przez Rzecznika Praw Pacjenta w celu udzielenia nam pomocy. Jak się okazało, pismo to było kluczowe dla postawy pani Rzecznik, która dopiero wtedy zdecydowała się wystosować oficjalne pismo do dyrekcji szpitala z żądaniem udzielenia jej szczegółowych wyjaśnień w tej sprawie. Również za pośrednictwem Rzecznika udało nam się umówić na spotkanie z dyrekcją szpitala w celu wyjaśnienia całej sprawy.

Kolejnego dnia udaliśmy się na umówione spotkanie z dyrekcją szpitala. Niestety spotkanie nie przyniosło żadnych efektów, gdyż szpital nie był w stanie wyjaśnić nam, dlaczego jeden lekarz wystawił dokument, z którego wynika, że dziecko żyło 12 minut, a inny lekarz wystawił drugi dokument, z którego wynika, że dziecko urodziło się martwe bez jakichkolwiek oznak życia. Przez cały czas próbowano nam wmówić, że dziecko było martwe, lecz nie potrafiono wytłumaczyć nam skąd się wzięły takie rozbieżności w dokumentacji szpitalnej. W związku z powyższym spotkanie zakończyło się bezowocnie, a my będąc w punkcie wyjścia w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy, w jaki sposób możemy dokonać zgłoszenia urodzenia dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego w Katowicach. Ponadto lekarze szpitala, w naszym odczuciu, wielokrotnie nas okłamywali na każdym kroku, aby nas się pozbyć. To wszystko wzbudziło w nas podejrzenie, że być może mamy do czynienia z matactwem.

Postanowiliśmy udać się do prokuratury w celu przedstawienia posiadanej przez nas dokumentacji oraz dokonać zapytania, w jaki sposób musimy postępować, aby dokonać zgłoszenia urodzenia dziecka w USC w Katowicach. Prokurator obejrzał posiadane przez nas dokumenty i uznał, że należy natychmiast z urzędu wszcząć postępowanie w naszej sprawie. Prokuratura, na ten moment, okazała się jedyną instytucją, która zgodziła się nam pomóc i wyjaśnić sprawę od początku do końca. Natychmiast dokonano zabezpieczenia materiału dowodowego tj. dokumentacji szpitalnej oraz tej dostarczonej przez nas. Poinformowano nas, że od tej pory nie musimy się już niczym martwić, gdyż prokuratura będzie prowadziła postępowanie w taki sposób, aby wyjaśnić od początku do końca całą sprawę tj. od 20 tygodnia ciąży, aż do momentu naszego przybycia do prokuratury. Podkreślono, że będzie zbadane czy nie doszło do zaniedbania w Katowicach.

 

 

 

 

Premier Donald Tusk zapowiadał reformę systemu opieki zdrowotnej. –Będzie reforma, rewolucji nie będzie– podkreślał głośno kiedyś w swoim expose. O pomoc zwrócił wówczas się do opozycji – PiS i LiD: –Do naprawy systemu zdrowia zaprosimy wszystkich ponad podziałami. To wielkie narodowe zadanie– podkreślał wtedy Donald Tusk. Dziś jednak rzeczywistość jest inna , brutalniejsza , skandaliczna, w służbie zdrowia zgrozą wieje a narodowe zadanie okazało się fiaskiem. 

 

W październiku notowania Narodowego Funduszu Zdrowia CBOS ocenił jako “nadal bardzo złe”. W porównaniu z ubiegłym miesiącem pogorszyły się o 7 punktów procentowych – 84 proc. ocen negatywnych. Opinii pozytywnych było 11 proc. (spadek o 5 punktów). Jedynie co piąty ankietowany ma zaufanie do ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza (badania CBOS z września 2012r.)

Przykładem funkcjonowania służby zdrowia w Polsce jest śmierć noworodka na śląsku, gdzie od ponad roku rodzice Miłosza nie mogą ustalić , co było przyczyną śmierci ich syna. Jeden lekarz wystawił dokument, że dziecko urodziło się żywe, a inny, że martwe. Czy w szpitalu w Katowicach doszło do matactwa?

 

 

Dramat w Katowicach

Przez całą ciążę pani Anny z Tychów wiadomo było, że dziecko, które urodzi, będzie miało wadę jelit i zostanie poddane operacji, gdy już przyjdzie na świat. Lekarze jednak uspakajali rodziców, że to tylko rutynowy zabieg. Dlatego kiedy podczas rozpoczynającego się porodu pani Anna została przyjęta na zwykłą porodówkę, zamiast na oddział patologii ciąży w Szpitalu Klinicznym w Katowicach, nie protestowała.

Zwyczajnie nie spodziewała się, że spotka ją coś złego. Po porodzie jednak lekarze najpierw poinformowali rodziców, że dziecko żyje, potem, że zostało zabrane do szpitala w Zabrzu na operację, a na koniec, że urodziło się martwe.

Cenne minuty

Kłopoty zaczęły się już podczas planowania cesarskiego cięcia. Pani Anna zapytała, dlaczego lekarz wyznacza tak odległy termin. Usłyszała: „To ja jestem lekarzem, a nie pani”.

Niestety, tak jak się spodziewała, musiała czekać zbyt długo i poród rozpoczął się w domu. Pani Anna została zawieziona do szpitala, w którym procedura przyjęcia na porodówkę i wypełnienie dokumentacji trwały wiele minut. Cennych minut dla życia -dziecka.

Aby miało szansę na przeżycie, pani Anna miała zostać poddana cesarskiemu cięciu. O 5:08 lekarka przeprowadziła badanie USG, które wykazało prawidłową pracę serca dziecka. Dopiero o 6:31 rozpoczęła się operacja. Pani Anna pamięta, że lekarze po zabiegu przekazali dziecko innym i poinformowali ją, że karetka z Zabrza już czeka, aby zawieźć syna na operację.

Dziecko nie żyje

- Chciałam zobaczyć syna – opowiada Pani Anna. – Usłyszeliśmy najpierw, że dziecko jest myte. Kiedy znowu o to poprosiłam, usłyszałam, że synek jest już transportowany do Zabrza. Dopiero po chwili przyszedł lekarz, który powiedział mi, że dziecko nie żyje. Razem z rodziną zobaczyliśmy syna. Wtedy położna mówiła, że został wydobyty martwy.

Z Mateuszem (ojcem dziecka) przytuliliśmy go i płakaliśmy. Zaczęliśmy też sobie zadawać pytanie, dlaczego było tak wiele wersji tuż po porodzie.

Szpital wydał rodzicom dwa dokumenty potrzebne do zgłoszenia narodzin dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego. Urzędnik, który je zobaczył, powiedział, że nie może ich przyjąć, bo są ze sobą sprzeczne. Z jednego wynikało, że dziecko urodziło się martwe, a z drugiego – że żywe zmarło dopiero potem.

Lekarze to grupa, której członkowie często wzajemnie się kryją. Ale nie mogą stać ponad prawem- mówi ojciec Miłosza

Przyczyną śmierci miała być niewydolność oddechowa i zatrzymanie akcji serca. Kiedy udaliśmy się do szpitala, by to wyjaśnić, lekarze byli bardzo zdenerwowani. W sposób wulgarny kazano nam oddać te dokumenty. Nie zrobiliśmy tego, udaliśmy się do prokuratury. Prokurator obejrzał dokumenty i uznał, że należy natychmiast wszcząć postępowanie w tej sprawie – mówi Pani Anna.

Czy była reanimacja?

Dotarliśmy do zeznań świadków. Załoga karetki, która przywiozła do szpitala panią Annę, stwierdziła, że drzwi do położniczej izby przyjęć były zamknięte, a poszukiwania lekarzy trwały 15 min. Ginekolog wydobywający noworodka zeznał, że przekazał pediatrom dziecko żywe, co potwierdził lekarz, który mu asystował przy zabiegu.

Neonatolog powiedziała z kolei, że po przewiezieniu dziecka do kącika noworodkowego przystąpiła do reanimacji, która trwała ok. 10 min. W protokole położnej czytamy: „ Dziecko zostało przywiezione do kącika noworodkowego i leżało na wadze. Kiedy zauważono, że nie krzyczy, przystąpiono do reanimacji.”

Inna położna zeznała, że neonatolog z lekarką z karetki czekającej na Miłosza razem podjęły decyzję o odstąpieniu od reanimacji, stwierdzając zgon. Jednak lekarka z karetki podała do protokołu, że neonatolog nie chciała pomocy z jej strony.Dlaczego lekarze nie zdecydowali, że ostatnie tygodnie ciąży pani Anna powinna spędzić w szpitalu? Co wydarzyło się w trakcie przewożenia dziecka do kącika noworodkowego? Dlaczego istnieją rozbieżne dokumenty o jego stanie tuż po porodzie? Te pytania zostają bez odpowiedzi.

Sprawa umorzona

Rodzice dziecka chcą jednak wytoczyć lekarzom proces cywilny i powołać niezależnego biegłego.- To jest grupa, której członkowie często wzajemnie się kryją. Ale lekarze nie mogą stać ponad prawem – mówi ojciec. Dlatego rodzice chcą walczyć dalej, aby poznać prawdę.

Sąd Rejonowy w Katowicach nie dopatrzył się błędów ani zaniechań w działaniach podejmowanych przez lekarzy. – Dlaczego, mimo tak rozbieżnych zeznań i wielu niejasności, umorzono sprawę? – Zapytaliśmy Patrycję Łukasik – Swobodę, wice- prezes sądu.- Zwykle takie medyczne sprawy są trudne do udowodnienia – odpowiedziała. Rodzice dziecka chcą jednak wytoczyć lekarzom proces cywilny i powołać niezależnego biegłego.- To jest grupa, której członkowie często wzajemnie się kryją. Ale lekarze nie mogą stać ponad prawem – mówi ojciec. Dlatego rodzice chcą walczyć dalej, aby poznać prawdę.

Przedstawiona dokumentacja jest kolejną częścią sprawy w której chodzi o uzyskanie odpowiedzi na pytanie czy błędy kolejnych lekarzy doprowadziły do śmierci dziecka. 7 stycznia 2010 rodzice dziecka zgłosili sprawę do Prokuratury Rejonowej Katowice – Zachód. Przesłuchania świadków rozpoczęły się początkiem lutego 2010. 11 października 2010 roku Prokuratura umorzyła śledztwo, w uzasadnieniu napisano iż czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego. Przyczyna śmierci dziecka nadal jest nieznana.


 

Rodzice dziecka ponownie apelują aby zapoznać się z całą dokumentacją sprawy.15 września 2011 w Magazynie Reporterów TVP Info „Telekurier” został wyemitowany reportaż w którym wypowiadają się między innymi rodzice dziecka Anna Loska oraz Mateusz Gruźla. http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=QcUj6Naafo8

Skany dokumentacji sprawy

1. Dokument chrztu Miłosza

 

2. Karta Statystyczna do karty zgonu w której wyraźnie wpisano że dziecko żyło 12 min. Na dokumencie widoczne odręczne poprawki.

 

3. Karta Zgonu Miłosza, z której wynika że dziecko żyło 12 minut.

 

4. Notatka Urzędowa z Policji świadcząca o tym iż sekcja zwłok którą opracowała biegła sądowa była wykonana na podstawie wyników sekcji zwłok przeprowadzonej w szpitalu w Ligocie.

 

5. Wypis ze szpitala w którym jednoznacznie napisane jest  że Miłosz urodził się z oznakami życia i zmarł po 12 minutach.

 

6. Zeznania  lekarki która nadzorowała ciążę Miłosza.



 

7. Zeznania Lekarza który wystawił zaświadczenie o Chrzcie Miłosza , oraz odbierał Miłosza w dniu porodu. Lekarz twierdzi że Miłosz żył.

 

8. Zeznania profesora, chirurga dziecięcego z którym rodzice dziecka konsultowali operację Miłosza. Profesor też sugerował o wcześniejszym rozwiązaniu ciąży za pomocą cesarskiego cięcia.

 

9. Pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka z którego jednak wynika że Miłosz urodził się Martwy.

 

10. Skierowanie na oddział patologii ciąży, mimo okazania skierowania lekarz nie dostosował się do treści, i mamę dziecka zapisał na ginekologię ciąży dopiero na 4 stycznia 2010. 2 stycznia 2010 w domu nastąpiła akcja porodowa.



 

11. Adnotacja dotycząca zapisu o przyjęciu do szpitala, jednak nie na patologię ciąży.


Fragm. Listu otwartego do czytelników:

„...Chcielibyśmy abyście  przyjrzeli  się bliżej sprawie, którą dziś opieramy na podstawie dołączonej dokumentacji oraz reportażu który za pośrednictwem Telewizji Polskiej ujrzał światło dzienne.

Ponadto czujemy się moralnie odpowiedzialni za kontynuację walki o prawdę związaną ze śmiercią naszego Syna. Niech ta walka o prawdę będzie dla Miłosza pewnego rodzaju „pomniczkiem” , fundamentem który otrzymał od rodziców.

Apelujemy dziś więc ponownie do wszystkich czytelników o Pomoc w tej sprawie. Jeśli ktoś z Was czuje się na siłach i medycyna oraz prawo nie jest Wam obce, prosimy o kontakt. Sprawa o której piszemy ma wielkie szanse ponownie ujrzeć Salę Sądu, być może poza granicami Polski.

W związku z tym że do dziś nie znamy przyczyny śmierci naszego dziecka prosimy również o interwencje Poselskie każdego z polityków który czuje się na siłach podjąć wyzwanie tej trudnej sprawie. Na chwilę obecną słyszymy że nie macie Państwo  możliwości podejmowania interwencji w indywidualnych sprawach, do których rozstrzygania zostały powołane właściwe organy, w tym organy prokuratury.

Pokażcie jednak że potraficie pomóc Polakowi, Rodakowi w nierównej walce naszym zdaniem z „Niesprawiedliwym Wymiarem Sprawiedliwości” Jeszcze raz prosimy o pomoc i dziękujemy za udzieloną . Jeżeli ktoś chciałby zapoznać się z obszerną dokumentacją , oraz wydać niezależną opinię w sprawie śmierci naszego dziecka prosimy o kontakt pod adresem mailowym

gruzlamateusz@gmeil.com

Z wyrazami szacunku rodzice Miłosza...”

 

Członek Prezydium MOZ NSZZ Solidarność Fiat Chrysler Automobiles Poland , Delegat w Regionie Śląsko -Dąbrowskim NSZZ Solidarność , Delegat w Krajowej Sekcji Przemysłu Motoryzacyjnego, Zakładowy Społeczny Inspektor Pracy w zakładzie Denso Thermal Systems Polska Sp. z o.o. Zasłużony Honorowy Dawca Krwi . Kandydat na Posła R.P -Okręg wyborczy na Sejm nr: 31, Katowice Lista KUKIZ'15 MIEJSCE 12

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka